poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział III cz. II

Rozdział III cz. II - "Powrót do przeszłości: Tłumaczenia, uczucia i sekrety"


- Jak już pewnie wszyscy wiecie, dziś, 14 lutego 1999 roku, obchodzimy bardzo ważne święto. Czy ktoś z was dokładnie opowie, co się stało tego dnia? - zaczęłam swój monolog na pierwszej lekcji ze Ślizgonami i Gryfonami. Męska część uczniów wpatrywała się we mnie uwodzicielskim i lubieżnym wzrokiem, przez co byłam bardzo zdenerwowana. Może i byłam atrakcyjna, ale byłam starsza od nich! Co prawda o rok, ale to już coś. Spojrzałam w stronę Blaise'a, ale on tylko uśmiechnął się łobuzersko. Wiedziałam, że knuje coś, żeby mnie rozśmieszyć. Zawsze mu się to udawało i swego czasu się w nim kochałam... Posłałam mu w myślach uśmiech. Ujrzałam zwróconą do góry rękę Hermiony, więc ją poprosiłam. Wstała i zaczęła mówić:


- Wiem, że większość z was twierdzi, że chodzi o Walentynki. I tu was zaskoczę. Nie chodzi o Święto Miłości, lecz o Święto Siedemnastej Wieczności, czy też Święto Nieśmiertelnej Rasmee.   Ares występuje w mitologiach bardzo rzadko i jest przedstawiany w złym świetle. Ale tak naprawdę, jako, że zadawał się z Nike... - nie skończyła, bo głos zabrał Blaise.

- Nike to ta z ponętnym ciałkiem, Bogini Zwycięstwa? - na jego pytanie wszyscy zaczęli się śmiać, aczkolwiek ja nie. Miałam dla niego przygotowaną odpowiedź. Jak łatwo jest przeczesać czyjś umysł...

- Owszem, ale wątpię, by się tobą interesowała z takim zapałem, jak ty nią – popatrzyłam w jego oczy i zobaczyłam zdumienie.

- Ale czy ktoś mówi tu o tym, że ja cokolwiek takiego o niej myślę?

- Owszem. Ja mówię.

- A kim ty jesteś, żeby sobie na takie teksty pozwalać? - wyskoczyła z pytaniem Ginnevra Weasley, siedząca w ławce przed Diabłem i Malfoy'em.

- Po pierwsze – twoim nauczycielem. Po drugie – to ty nie pozwalaj sobie na takie odzywki w stosunku do mnie. Po trzecie – nie rób z siebie kretynki. I po czwarte – kim jestem już wiecie. Nazywam się Juliette Granger i mam 20 lat.

- Ale nie powiedziałaś nam kim byłaś w przeszłości i jak tu się dostałaś – powiedziała z szatańskim uśmiechem.

- Jestem profesorem i nie muszę się wam spowiadać ze swojego życia! - podniosłam głos. Nikt nie będzie mi mówił co mam robić, tym bardziej jakaś rozwydrzona dziewucha. - Masz szlaban. Dzisiaj o 18.00 zgłosisz się do Filcha. Będę na ciebie czekać przed jego gabinetem. Bądź punktualna, nie chcesz chyba kary na cały tydzień? - tym razem to ja się uśmiechnęłam, i to diabelsko.

- Ale dzisiaj jest nabór do drużyny Quiditcha... - zaczęła ze łzami w oczach.

- Dla pana Pottera nie będzie problemem załatwienie tego kiedy indziej, prawda?

- Oczywiście, pani profesor – mruknął wpatrzony w książkę do Historii Magii. Jako jeden z nielicznych nie ślinił się na mój widok. I byłam mu za to wdzięczna.

- Dobrze, wróćmy więc do opowieści. Hermiono...

- Jako, że Ares zadawał się z Nike, Bogini Zwycięstwa, zawsze wygrywał, był najlepszy. Gdy wzięli ślub, a udzielał go sam Zeus, ich życie można by nazwać cudownym. Ares skończył z wojnami „o byle co”, Nike zaszła w ciążę, a Zeus podarował im Złote Runo, jako prezent dla dziecka. Bogini urodziła. Dziecko nazwano Rasmee. Jak się domyślacie, była to dziewczynka. Uwielbiała bawić się na Olimpie, jednak była bardzo chora. Pewnego dnia zachorowała na nieuleczalną chorobę zwaną Frysaantyium. Jej objawami były wysoka gorączka, wysypka, kaszel i zaburzenia oddychania. Powoli zaczynały wymierać wszystkie jej organy: serce, żołądek, wątroba, płuca. Nawet ambrozja, cudowny nektar Bogów, nie pomagał. Wezwano więc znaną w całym świecie śmiertelnych medyczkę, Aaliyahę. Przyniosła ze sobą znany do dzisiaj Wywar Żywej Śmierci. Gdy Nike zobaczyła, czym medyczka chciała uzdrowić jej dziecko, nie chciała jej wpuścić. Jednak Ares wyraził zgodę na leczenie, a śmierć wisiała w powietrzu. Mówiono, że miał kiedyś romans z Aaliyahą, ale nieliczni twierdzili, że była to jego siostra, rzekomo zabita przez swego brata, a tak naprawdę ukrywana, przez swoje umiejętności lecznicze. Kiedy Aaliyah weszła do pomieszczenia, gdzie Rasmee leżała w agonalnych skurczach i bólach, ujrzała Anioła  Śmierci, który chciał zabrać ze sobą dziewczynkę. Lecz Aaliyah wylała na niego Wywar Żywej Śmierci, przez co wywołała gniew wszystkich pozostałych Aniołów. Ares słysząc krzyki medyczki wszedł do pomieszczenia, ale ujrzał tylko leżącą na łożu córkę, która wyglądała na zdrową. Po jego domniemanej siostrze lub kochance został tylko popiół, który zaczął wylatywać przez okno. Bóg Wojny bardzo się przez to zdenerwował i wypowiedział wojnę Aniołom. Przegrał, a Nike, usychając z tęsknoty za nieżyjącym ukochanym, zabiła Aniołów dzięki mocy zwycięstwa. Rasmee została zabita przez Zeusa, gdyż ogłoszono ją Przeklętą Córką Nike i Aresa, która w pewien sposób mogła zagrażać swojemu otoczeniu. Nie zdążyła urodzić jakiegokolwiek potomka jej mocy, nie miała nawet partnera. Była samotnikiem, więc jej moc krąży gdzieś po świecie. Do dziś Wywar Żywej Śmierci jest używany, na cześć Aaliyahy, przy wykonywaniu najsurowszych wyroków na Aniołach i Demonach. W naszym świecie to Dementorzy „odziedziczyli” moc Rasmee, czyli połączenie energii jej rodziców. A dzień ten nazwano tak, gdyż Rasmee mogła żyć wieczność, a żyła zaledwie 17 lat – gdy skończyła mówić, usiadła na swoje miejsce.

- Więc, jakie wyciągacie z tej historii wnioski?

- Może takie, że nie warto komuś pomóc, bo ktoś inny może to zniszczyć? - odezwał się Harry.

- Nie zawsze, ale w dzisiejszych czasach odpowiadam ci, że masz rację. Ktoś jeszcze?

- Tak, ja. Dokonałem innej analizy tej opowieści i mam pytanie: dlaczego Nike nie pomogła Aresowi w pokonaniu Aniołów? - zapytał Theodor Nott.

- Ponieważ nie powiedział jej o tym.

- Więc jak dowiedziała się, że nie żyje?

- Od Hadesa. Często odwiedzała Królestwo Zmarłych, aby sprawdzić, czy niczego nie brakuje Persefonie.

- A skąd pani o tym wie, pani profesor?

- Z ksiąg oraz podań, które zresztą przyniosę na następną lekcje, Odbędzie się już jutro. Dobrze, za chwilę przerwa, więc zapiszcie zadanie domowe na za tydzień. Napiszcie swoją własną historię. Możecie omijać niektóre szczegóły, ale jeśli znajdę jakiekolwiek kłamstwa, karam ucznia za zniewagę moich umiejętności.

- A jak się pani domyśli, że to i to jest zmyślone?

- Uwierzcie mi, wiem o was więcej niż sobie wyobrażacie. A poza tym, mam świetną różdżkę i mnóstwo umiejętności. Możecie się spakować i do zobaczenia. Panie Nott, proszę zostać – zwróciłam się do Theo.

- Dobrze, pani profesor.


~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~


- Coś się stało? - posłał mi ciepły uśmiech.

- Nie, tylko... Stęskniłam się za tobą. A poza tym to przez ciebie uciekłam z Nevis... - powiedziałam, przytulając się do niego. On objął mnie i odrzekł:

- To przez nas, Gill. Ja po prostu miałem dość ukrywania się przed światem pełnym zła – spojrzałam w jego oczy i ujrzałam w nich troskę, miłość, szczęście, zaufanie i bezpieczeństwo. To, co mógł mi dać, było zapisane w nim, jak w księdze. Potrafiłam czytać z jego min, oczu i ust. Tak się do siebie przywiązaliśmy, że znaliśmy się na pamięć.

- Wiesz, że cię kocham, prawda? - zapytałam.

- Wiesz, że ja też? - zaśmiał się i mnie pocałował. Usiadłam na biurku i oplotłam go nogami w pasie. Całowaliśmy się coraz namiętniej i z coraz większą pasją. A tego, co było dalej chyba nie muszę wam mówić?

~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~

Cóż, wiedziałam, że jesteśmy z Theodorem szaleni, ale nie sądziłam, że aż tak. Zrobiliśmy to na biurku, na krześle, na jednej z ławek i przy drzwiach, gdy miał wychodzić. Dobrze, że miałam tylko podwójną lekcję, która już minęła i była baaaardzo ciekawa, ekhm. Tak więc, gdy wyszłam z sali zaraz po Theo, skierowałam się do Wielkiej Sali na obiad. Trwał już piętnaście minut, więc wiedziałam, że wzbudzę sensację. Po raz kolejny... Ehh... Przeszłam przez próg i spojrzałam w stronę stołu nauczycielskiego. Skierowałam się w tamtą stronę, ale zdziwiona odkryłam, że wszyscy mają oczy zwrócone ku jakiejś osobie. Był to mężczyzna, na pewno. Krótkie, czarne włosy. Z daleka było widać, że dużo ćwiczy. Rozmawiał z Dumbledorem i McGonagall. Severus udawał, że nic nie słyszy, ale widziałam, jak nadstawia uszu. Mężczyzna się odwrócił, a ja mogłam dostrzec jego twarz. Twarz, której nigdy bym się tu nie spodziewała...

~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~

Averon Slytherin. Tak, Slytherin, potomek Salazara. Pochodził z mojej planety i był strażnikiem Rodziny Królewskiej.

- O kurwa... - zdążyło mi się wyrwać, nim zaczęłam uciekać ile sił w nogach. Byle jak najdalej od Averona. Był naprawdę przystojny i w ogóle, ale nie mogłam dać się złapać. Gdy już byłam na zewnątrz, teleportowałam się do Wielkiej Sali. Wiedziałam, że nie jest głupi, ale żeby tak prosto dać się zwieźć? Zamknęłam drzwi na największe, najmocniejsze i najszczelniejsze zamki. Okna pozasłaniałam wyczarowanymi chwilę wcześniej roletami. Spojrzałam na Severusa, a on kiwnął tylko głową i podszedł do wrót Wielkiej Sali. Zaczął coś mruczeć pod nosem. Zaklęcia ochronne. Najmocniejsze jakie poznaliśmy. Ja również zaczęłam mówić. Chwilę później przyłączyła się do mnie Hermiona, Blaise, Theo i Harry. To samo zaklęcie. Nagle poczułam silne uderzenie. Ból rozlał się po całym ciele, a ja zobaczyłam ciemność. Ktoś próbował przełamać bariery Hogwartu. I nie była to jedna osoba. Profesor Dumbledore przyglądał się nam przez chwilę, po czym zwrócił się do uczniów i nauczycieli:

- Drodzy uczniowie! Proszę o spokój i opanowanie! Prefektów proszę o zaprowadzenie roczników od pierwszego do piątego do piwnic i sal podziemnych. Mapy przekaże wam Filch. Pozostali wychowankowie oraz profesorowie niech zajmą miejsca strategiczne i przygotują się do ataku. Jeśli komuś jest niedobrze lub czuje się źle, niech idzie z panią Pomfrey i Hagridem. Gill, Severusie – popatrzył na nas – poprowadzicie atak. Hermiono, Blaisie – wy zatrzymacie przeciwników. Draco, Astorio, Daphne, Harry i Ginevro – macie za zadanie osłaniać Gill i Severusa. Theodorze, Pansy, Ronie i Minevro – odeprzecie najmocniejsze zaklęcia. Zachariaszu, Cormacu, Luno i Lavender – wy obraniajcie ścian i nałóżcie najmocniejsze i najmroczniejsze zaklęcia ochronne jakie znacie. Gill – użyj klątwy i swoich umiejętności – uśmiechnął się do mnie pocieszająco. Wszyscy mieli pełne ręce roboty, a ja siedziałam pod stołem Slytherinu, naprzeciwko Severusa kucającego właśnie koło ławki Gryffindoru. Drzwi rozsypały się w drobny mak, gdy ktoś uderzył w nie niespotkaną siłą. Dalej się ukrywałam i powoli szykowałam się do walki. Dawno w żadnej nie uczestniczyłam, zaledwie rok temu była moja ostatnia. Chyba czas powrócić do starych przyzwyczajeń.

- Na trzy... - powiedział mi w myślach Snape, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Tak długo razem nie pracowaliśmy, że zapomniałam jak to jest układać z nim strategie. Które i tak potem szlag trafia.

- Teraz! - krzyknęłam do niego i razem wyszliśmy z ukrycia. Ja ze sztyletem i różdżką w dłoni, on tylko z różdżką. Byliśmy gotowi na wszystko, a bynajmniej tak sądziliśmy.

~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~


Obejrzałam się za siebie – był tam profesor Snape. Miałam go osłaniać w razie niebezpieczeństwa. Szczerze? Od dawna mi się podobał. Był bardzo męski i dojrzały. Może i było między nami 19 lat różnicy, ale kto w obliczu zagrożenia na to patrzy? Podbiegłam do niego i pocałowałam w usta. Był zdziwiony, chociaż to określenie jest dużym niedomówieniem. Lecz po chwili odwzajemnił pocałunek.

- Tak właściwie, to co my robimy? - zapytał zachrypniętym głosem.

- Całujemy się. Wiesz, jeśli któremuś z nas coś się stanie... Wiedz, że cię kochałam – dałam mu całusa w policzek i odeszłam. Niestety, nie zdążyłam usłyszeć jego cichego „ja ciebie też”, bo coś uderzyło we mnie z wielką siłą. Nie pamiętam niczego więcej, ponieważ później była tylko ciemność...


~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~

Przedtem udawałam, że nie widzę tego jak Astoria jest wpatrzona w Severusa. Ale teraz dało się to zauważyć. Byłaby z nich taka dobrana para... Gdyby nie to, że ja również go kochałam. Po prostu, Greengras, jak to Greengras, nie rozumiała, że on jest mój. Rzuciłam w nią Sectumsemprę, a ona zemdlała. Najdziwniejszym było, że nic jej się nie stało, a klątwa została odbita i trafiła we mnie. Później była już tylko ciemność...


~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~

Zauważyłam, że Severus się w coś wpatruje. Okazało się, że była to jedna z sióstr Greengras, Astoria. Była nieprzytomna, a Snape cały czas się na nią patrzył. Posłałam mu w myślach kopa w dupę i ochroniłam dziewczynę. Sama dostałam, ale zaklęcie się odbiło i skierowało w przeciwną stronę. Dobrze, że wyćwiczyłam refleks i potrzebne do przetrwania odruchy. Nałożyłam na siebie Kameleona i podbiegłam do Averona. Uniosłam sztylet i wbiłam go prosto w jego serce. Na wszelki wypadek wyciągnęłam z kieszeni srebrny kołek i dobiłam go. Wojna była tuż-tuż, a ICH spotkało tak wiele strat... Oberwałam od kogoś w plecy. Upadłam na Averona, tuż obok ostrzy wystających z jego pleców. Ujrzałam przed sobą zapłakaną twarz Hermiony, a później była już tylko ciemność...


~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~

Uderzyłam ją w plecy, aby uchronić ją przed nadciągającą strzałą. Na moje nieszczęście, narzędzie niedoszłego morderstwa Jullie, trafiło we mnie. A później była już tylko ciemność...


~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~ ~~~


Wiem, że nie wszyscy są z tego rozdziału zadowoleni, ale pisałam w przerwach między dorywczą pracą, szkołą i spaniem. Chociaż snem nawet tego nie można nazwać. W szkole jest istna masakra - przygotowujemy się do "castingu". Przedstawienie w reżyserii, oczywiście nikogo innego, jak biedna Paula. Tytuł? "We can't love somebody tonight". Dajcie spokój, muszę układać piosenki po angielsku... I po kiego grzyba ja brałam rozszerzenie z angielskiego? -,- Idzie się załamać. Premiera za miesiąc, a chętnych jakby brak. Ehh, szkoda gadać, nie dość, że jestem reżyserką, to jeszcze mam zagrać wybraną przez mojego wychowawcę rolę. Tak swoją drogą to mamy całkiem przystojnego nowego nauczyciela matematyki - Aron ma na imię. Student, na praktyki przyszedł. Tylko pięć lat starszy... Tylko :P I nie ma dziewczyny - cud! Wysoki, ponad 180 cm wzrostu, około 50 kilogramów wagi, jest wegetarianinem. Ma ładne, blond włoski i zielone oczka z nutką kociego odcienia... I mi pomaga w tym "przedstawieniu", jedyny plus tego przedsięwzięcia :D Pojawia mi się zaciesz na buźce, gdy pomyślę, że spędzamy dziennie około 8 godzin... A w weekendy jakieś 20-30 (licząc piątkowy wieczór i poniedziałkowy ranek) :) Więc nie zdziwcie się, jeśli na blogu będą pojawiać się rozmarzone, rozanielone i jakieś tam jeszcze głupie posty.

Pozdrawiam,
Rozpromieniona Paula.

P.S.: Skorygowałam szybciej, niż podejrzewałam!

Ogłoszenia parafialne I

W tym jakże uroczym dniu mam przyjemność was przywitać. Cześć. Wiem, że nie dodawałam rozdziału od prawie dwóch miesięcy, aczkolwiek mam już napisany. Całe 7 stron, jeśli się nie mylę. Mam nadzieję, że się wam spodoba i zaczekacie jeszcze aż go dopracuje. I jeszcze jedno - ostatni raz widzę 4 komentarze zamiast pięciu, jasne? Bo następnym razem... nie chcecie wiedzieć co wam zrobię. A teraz życzę miłego wieczoru :D

Paula